Często spotykam się z różnymi niepochlebnymi wypowiedziami w stosunku do wędkarzy. Ileż to ironicznych, czy wręcz obraźliwych określeń się słyszy. „Gliździarz”, „czubek”, „świr”, „wariat” – to te łagodniejsze. Tych gorszych nie będę wymieniał.
Ostatnio pojawiło się nowe określenie – bardzo ironiczne „KARPIARZ”. Co może być ironicznego w tym określeniu? Niby nic, jednak, gdy wypowiada je kolega wędkarz, w stosunku do innego kolegi, to musi coś w tym być. Rzecz w tym, że sformułowanie to padło w kontekście, że kolega łowiący karpie nie jest wędkarzem. A to już wręcz obraza.
Skłoniło mnie to do przedstawienia swojej opinii w tym temacie.
Jak to jest z tymi karpiarzami?
Zacząć trzeba od tego, że w dobie wszelkich specjalności i specjalizacji, łowienie karpi (tych olbrzymich) przeszło, wśród wszystkich metod łowienia ryb prawdopodobnie największą metamorfozę czy nawet ewolucję. Stało się jakby odrębną dziedziną. Rządzi się wręcz swoimi prawami. Dotyczy to zarówno zakresu sprzętowego, jak i sfery emocjonalnej, podejścia, mentalności, czy jak to nazwać?
Sprzęt.
Wędki – tutaj w zasadzie nie ma wielkich różnic w porównaniu z innymi metodami. Różne długości, różne krzywe ugięcia, nawet podział na wędki do wyrzutu i do wywózki nie szokują.
Kołowrotki – zdecydowanie różnią się wielkością od standardowych. Muszą przecież zmieścić „kilometry” żyłek. Wolny bieg. To jednak też nie szokuje.
Dalej już zaczyna się … kosmos?!?!
Zestawy – rewolucja! To już nie są zwykłe żyłki, czy plecionki. To lead core – plecionka z ołowianym rdzeniem. Haczyki specjalnie stworzone, wygięte pod różnymi kątami, z różnymi zbrojeniami do mocowania przynęty. Różne „włosy”, gumki, zaczepy, szybkozłączki, agrafki. Wszystko sygnowane jako karpiowe. Ciężarki wykonane z naturalnych kamieni, z ołowiu i bez ołowiu. W barwach dna itd. Wszystko po to, aby ukryć zestaw przed karpiem.
Przynęty – kuchnia wędkarska na najwyższym poziomie. Nie wystarczy kukurydza, groch czy inne ziarno. Muszą być proteiny, pellet, a przede wszystkim kulki proteinowe. Najlepiej przez siebie zrobione. Tajne składniki, mikrofale, rolery. Specjalne kolory, smaki i zapachy. Czego tam nie ma: od owoców (takich jak truskawka, banan, mango itd.) do „śmierdziuchów” (takich jak: ryba, ostra kiełbasa, scopex i wiele innych). Wszystko można łączyć, mieszać – może akurat coś „przypasuje” (karpiowi oczywiście). Te tony zrobionych kulek trzeba jakoś dostarczyć w miejsce łowienia. Tutaj wybór jest olbrzymi. Od tradycyjnych proc przez różnego rodzaju „kobry” do elektrycznych łódek do wywozu. Łódki elektronicznie sterowane, z GPS-em, z echosondą, kamerą – full wypas. Łódka taka dostarczy kulki zanętowe i sam zestaw w precyzyjnie zaznaczone miejsce. Kto nie posiada elektrycznej łódki może posłużyć się zwykłym pontonem (och, sorry, pontonem karpiowym).
Wędki trzeba jakoś ustawić. Nie wystarczą zwykłe podpórki. Muszą być specjalne. Różne rod pody, tri pody. Koniecznie z regulowanymi nogami, z regulacją wysokości i szerokości. Co najważniejsze przystosowane do montażu sygnalizatorów. To kolejny kosmos. Sygnalizatory elektroniczne. Branie sygnalizują dźwiękiem, światłem, powiadomieniem w smartfonie. Muszą mieć centralkę zarządzającą. Każda wędka ma inny kolor i dźwięk powiadomienia.
Tak ustawione wędki i sygnalizatory są po to, aby „karpiarz” mógł bez obaw położyć się w karpiowym namiocie, koniecznie na karpiowym łóżku. Przykryć się karpiowym śpiworem. Gdyby było za zimno (zdarza się często podczas kilkudniowych zasiadek), można włączyć różnego rodzaju karpiowe ogrzewacze (np. gazowe). Namiot musi mieć swoje oświetlenie (LED) oraz wyposażenie kuchenne. Przez kilka dni trzeba przecież coś jeść (np. rybę z puszki). Potrzeby fizjologiczne? Niektórzy zabierają własne toalety (brawo!!!).
Na koniec sprawa ważna. Jak już karpia się złowi, trzeba wykonać kilka rzeczy. Po pierwsze – przechowywanie złowionych karpi. Przechowywanie tylko i wyłącznie w celu wykonania zdjęć (np. przy świetle dziennym). Tutaj bezwzględnie koniecznym jest użycie wszelkiego typu mat, kołysek lub specjalnych worków. Gdy już zdjęcie zostanie wykonane (tutaj uwaga – można użyć zwykłego smartfona lub aparatu foto), należy karpia przygotować do wypuszczenia. Wskazane jest: użycie maści odkażających rany, polewanie wodą, następnie powolne oswajanie karpia z wodą (zmniejsza się w ten sposób jego stres).
I najważniejsze.
Wszyscy „karpiarze” to superekolodzy. Znalazłem w słowniku taki przymiotnik – ortodoksyjny. Jakoś mi pasuje. Ale mogę się mylić.
Uff, czy o czymś zapomniałem?
Podsumuję.
Według mnie „karpiarze” są niezaprzeczalnie wędkarzami. Problem dla mnie jest inny. Czy ja, łowiący karpie na tyczkę, nieużywający tych wszystkich kosmicznych sprzętów, zanęt i przynęt jestem „karpiarzem”?